KOT W BUTACH: ostatnie życzenie – www.eopinier.pl = To co Was bawi !

KOT W BUTACH: ostatnie życzenie

NIEWYKORZYSTANA DRUGA SZANSA KOTA

Po pierwszych dwóch wyśmienitych „Shrekach” i dwóch kolejnych, już tylko przyzwoitych, ale nadal wartych obejrzenia (oraz paru fajnych krótkich metrażach), pierwszy „Kot w butach” był przeciętniactwem, by nie rzec słabizną. Filmową mielizną, która chciała mieć własny charakter, ale nie miała ani jego, ani takiego, który pasowałby choćby do tego, co już było. Po pozytywnych opiniach liczyłem, że dwójka, nakręcona po długich latach, podniesie znacząco poziom, ale nie. Okej, są tu momenty warte uwagi, ale to kolejne animowane dzieło, któremu czegoś zabrakło, choć ogląda się je całkiem przyjemnie.

Kot w butach umiera. W porządku, zostało mu jeszcze jedno – z przetracanych głupio dziewięciu – życie, lecz dla kogoś takiego to za mało. A tu jeszcze Śmierć chce go ubić. Więc Puszek się wycofuje, zamieszkuje u kociary, brodę zapuszcza i ogólnie wegetuje bardziej, niż żyje, aż pojawia się niesamowita okazja – poszukiwania gwiazdki, która spełnia życzenia. A to przecież szansa na ratunek, więc kot będzie musiał zebrać się w sobie, połączyć siły z nowymi i starymi znajomymi i ruszyć do akcji…

No i… I tyle, bo fabuła w tym filmie praktycznie nie istnieje a cały jej rozwój i finał jest przewidywalny od pierwszych chwil. Poza tym to zlepek motywów i pomysłów czerpanych z bajek pełnymi garściami, z tym, że tam, gdzie twórcy usiłują nam wmówić, że uprawiają popkulturową żonglerkę, tak naprawdę widać właściwie tyle, że zabrakło inwencji własnej. Jest więc widowiskowo, szybko, ale… No  nic poza tym. „Shrek” genialnie żonglował nawiązaniami, odwołaniami, satyrą i drobiazgami dla dorosłych, tu zostało odtwórstwo, ale bez tej shrekowej magii. A humor… tak naprawdę może znalazły się ze dwie sceny na cały film, gdzie lekko się uśmiechnąłem. A były momenty, gdzie można było wycisnąć sporo. Gdzie nawet na sentymentach zagrać było można – w scenie z magicznymi artefaktami aż prosiło się o „Ever Fallen In Love (With Someone You Shouldn’t’ve?)” w tle. Wyszło jednak po prostu jak cała reszta współczesnych animacji. Czyli głównie dla dzieci, które obejrzą coś barwnego i dynamicznego i podobnego do reszty, a jednak po tym uniwersum oczekuje się więcej.

Więc? Więc potencjał był, ale nie został wykorzystany, jak należy. Nie spodziewałem się, że będzie dobrze, więc się nie zawiodłem, ale i tak uważam, że mogło być lepiej. Że mogło być coś więcej, inaczej. Po prostu, że mogło powstać dzieło, które jak kiedyś „Shrek”, łamałoby konwencję, a nie w nią wpasowywało. Została po prostu rzetelna robota familijna, choć i animacyjnie czasem dziwna, bo z jednej strony całkiem ładne to to, ale te zmiany stylu w scenach akcji jakoś do mnie nie trafiały – jakby mi ktoś wkleił tu cutscenki z jakiejś gierki, nieprzystające poziomem do reszty.

I to tyle. Ten kot miał dziewięć żyć, ale je zmarnował. Miał drugą szansę, ale jej nie wykorzystał tak, jakby mógł. Nie wiem, co będzie z zapowiadanym od lat piątym „Shrekiem” – mam nadzieję, że jednak nigdy go nie nakręcą – z drugiej jednak strony i tak obejrzę. Bo to jednak wspomnienia i masa sentymentów. No i nie ma się co oszukiwać, „Ostatnie życzenie” też jeszcze sobie odświeżę, bo nadal, mimo niewykorzystanego potencjału, nie powiem, że to był zły film. Momentami było zresztą na co popatrzeć, a i klimatu trochę się tu znalazło.

Michał Lipka

Puss in Boots: The Last Wish
Puss in Boots (Antonio Banderas) in DreamWorks Animation’s Puss in Boots: The Last Wish, directed by Joel Crawford.